cogito48 cogito48
375
BLOG

W SZALONY TAKT WALTERÓWKI

cogito48 cogito48 Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

W czasach bardzo zamierzchłych, kiedy najbardziej postępowy ustrój na świecie robił największe postępy, krążył taki oto dowcip: Jaki jest najmodniejszy taniec w obozie socjalistycznym? Walterówka. A jak się go tańczy? Bardzo prosto – krok do przodu, dwa do tyłu i wszyscy klaszczą. Oczywiście, bez utraty sensu dowcipu, można było użyć imienia każdego innego przywódcy państw obozowych, ale walterówka (od Waltera Ulbrichta) brzmiała lepiej, niż gdyby ją nazwać władysławówką czy antoninówką.
Szczęśliwie dożyliśmy czasów, kiedy nie ma już NRD i gdy nie wszyscy przywódcy w naszej części Europy są zatwierdzani w Moskwie. Niestety, walterówka nadal ma się dobrze i to w coraz liczniejszych dziedzinach.
Weźmy edukację. W zamierzchłych czasach uczniom kazano wkuwać masę rzeczy na pamięć, takich jak fragmenty utworów narodowych wieszczów, historyczne daty, lewe i prawe dopływy Wisły, czy tabliczkę mnożenia. Uczniowie szkół i uczelni wielką cierpieli z tego powodu opresję, aż światli postępowcy te niecne praktyki ukrócili – w imię podmiotowości ucznia, jego zdrowia, szczęścia i ogólnej pomyślności. I co? I nic. Młodzież na szkołę narzeka jak narzekała, studenci na swe uczelnie też, za to jedni i drudzy umieją dużo mniej niż ich o pokolenie czy dwa starsi koledzy. Dawna szkoła może i bywała opresyjna, ale za to robiła dwie ważne rzeczy: kształciła i wychowywała. Szkoła dzisiejsza kształcenie zastąpiła rozwiązywaniem testów, a wychowanie sobie już dawno odpuściła. W tej dawnej, opresyjnej szkole, niesforny wyrostek musiał uważać, by od woźnego nie oberwać ścierką lub kijem od szczotki. W dzisiejszej – permisywnej – to nauczyciel musi uważać, by nie oberwać od wyrostków. Walterówka w pełnej krasie. (cbdo)
Kiedy już młody człowiek zdejmie oświaty kaganiec, rozpoczyna w miarę dorosłe życie, czyli zaczyna szukać pracy. W czasach zamierzchłych, kiedy ją znalazł, pracował czas jakiś na stażu, okresie próbnym, czy jak go tam zwał, po czym – jeśli nie był ewidentnym nierobem – zatrudniano go "na stałe". Dostawał jakąś tam pensję za określoną ilość godzin pracy w tygodniu, a jeżeli pracował więcej – płacono mu nadgodziny. Miał też prawo do płatnego urlopu, a jak był chory, to siedział w domu i grypy po firmie nie roznosił. Nikt go też nie zmuszał do udawania przedsiębiorcy. Oczekiwano od niego w miarę solidnej pracy i przestrzegania dyscypliny. Dzisiaj, od szczęściarza, który w ogóle jakąś pracę znalazł, odzieranego ze wszystkich wywalczonych w XIX i XX wieku praw, pracującego bez stałej umowy, bez prawa do urlopu, bez przyzwoitej opieki zdrowotnej – od takiego pracownika wymaga się zaangażowania i kreatywności, cokolwiek by to obco brzmiące słowo znaczyć miało.
W zamierzchłych czasach, taki wyzysk zwalczałyby związki zawodowe i szeroko pojęta lewica. Ale związki – także na skutek własnych grzechów – uległy marginalizacji, a lewica woli się zajmować wszelkiej maści dziwadłami i obrażać zdrowy rozsądek twierdząc, że płeć jest kwestią wyboru, a dwóch razem mieszkających panów mających się ku sobie to rodzina. A tymczasem firmy duże i małe oraz władze państwowe kantują pracowników, zwanych dzisiaj zasobami ludzkimi, na wszelkie możliwe sposoby. Walterówka, że hej!
Oczywiście tylko dżenderowe feministki (udają, że) nie wiedzą, iż gdy używam słów rodzaju męskiego, jak szczęściarz czy pracownik, mam na myśli osoby obu płci (byle nie na raz). Teraz jednak, coś tylko o paniach. Wiadomo, że życie mają trudniejsze niż panowie – tak było, jest i będzie. Co prawda rodzice mogą się już podzielić urlopem dawniej zwanym macierzyńskim, ale jeszcze takiego postępu nie osiągnęliśmy, by mogli się podzielić ciążą. W pracy też nie lepiej – panie pracują często lepiej niż panowie, bo są z konieczności lepiej zorganizowane, ale tak zwany szklany sufit nadal istnieje. Zjawisko jest powszechne – kobiet na topie jest mniej niż mężczyzn – w Polsce, w Europie, w Stanach Zjednoczonych, że pozostanę w naszym kręgu kulturowym. Po trosze wynika to z tej ich dwuetatowości, ale na pewno winni są też i panowie, zazdrośnie strzegący swych przywilejów.
Za to w czasach nie bardzo zamierzchłych, kobieta na wysokim stanowisku od razu budziła zaufanie, na zasadzie że musi być dobra w swoim fachu skoro wykosiła męską konkurencję. Ale to se ne wrati. Dzisiaj już nie wiemy, czy kobieta-minister jest ministrem (nikt mnie nie zmusi do używania formy ministra) dlatego, że jest kompetentna, czy dlatego, że tak wynika z przepisów o parytetach, wyborczych suwaków, czy kalkulacji pana premiera, który chce "ocieplić wizerunek rządu," czyli podlizać się dżenderowym feministkom. Jako feminista niedżenderowy, nie będę podawał przykładów, w myśl starej maksymy Nomina sunt odiosa.
A propos dżenderowych feministek– czy ktoś słyszał, by rzeczywiście broniły praw kobiet? By sprzeciwiały się naruszaniu ich godności przez twórców i nadawców reklam? By protestowały, gdy w reklamie kobieta pełni rolę albo erotycznie zabarwionej dekoracji, albo dyżurnej kretynki, dla której nie ma nic ważniejszego od bieli wypranej bluzki lub wypucowanego sedesu. Ale dla dżenderów prawa kobiet to aborcja na życzenie i darmowa antykoncepcja. To ja nieśmiało zapytam: dlaczego miałoby je finansować państwo u progu demograficznej katastrofy?
 
Ale walterówka trwa a klaszczących przybywa. Więc pewnie osiągniemy błogostan Imperium Romanum. Chrześcijan zapędzi się z powrotem do katakumb, celebrytom nikt nie będzie już bronił najbardziej rozpasanych uciech, a ogłupione masy będą zadowolone – dopóki nie zabraknie chleba i igrzysk. I nikt już nie będzie wiedział, co to było Imperium Romanum ani jaki był jego koniec. A tym bardziej pamiętał, że też funkcjonowało dzięki niewolniczej pracy.
Chyba, że wyludnioną Europę przedtem opanują inne plemiona i w takt walterówki zrobią wszystkim kęsim.
cogito48
O mnie cogito48

Cogito ergo sum - dlatego nie przepadam za salonami

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo